Nie ma mnie tu, nie ma mnie nigdzie. Zawiesiłam pisaninę, bo mocno przeżywam lekcje, nie mówiąc o pierwszych jazdach samochodem po mieście...
Pierwszy dzień był dniem dziecka. Tak powiedział mój instruktor. Wróciłam naładowana pozytywną energią, przeszczęśliwa, że udało mi się pokonać strach i przejechać przez miasto, a potem pokonać podmiejską drogę. Triumfowałam.
Drugiego dnia miałam ściśnięty żołądek, mokre ręce i pustkę w głowie. Na "dzień dobry" usłyszałam: "OBUDŹ SIĘ!!!", co mnie totalnie wyprowadziło z równowagi.
Nie pamiętam trasy, którą jechałam przez pierwsze pół godziny. Przysięgam, to było szok.
Makabryczny ruch w centrum i ja nie umiejąca sobie poradzić z samochodem. Wjeżdżałam na trójce w zakręty, brałam je z 40 na liczniku. Instruktor kierował za mnie, inaczej byłoby po nas.
ehhhh
było BARDZO CIĘŻKO
Dopiero pod koniec jazdy wyluzowałam. Redukowałam do dwójki przed zakrętami, zdejmowałam nogę z gazu, nie szalałam ze sprzęgłem.
Wyszłam z auta tak zmęczona, że do końca dnia nie mogłam dojść do siebie.
Dom stanął na głowie, obiad był byle jaki, a ja dogorywałam na kocu w trawie.
W sobotę kolejna potyczka.
Ja mu pokażę!:)))))