Padłam na twarz. Dosłownie. Przez tydzień nie mogłam się pozbierać, paskudna grypa rozłożyła mnie na czynniki pierwsze. Odebrała głos, rozregulowała żołądek, odebrała oddech. Już dawno nie przechodziłam takiej hekatomby!
Teraz wracam do sił. Wczoraj postanowiłam dołożyć sobie energii cudownym specjałem, który popijam i zajadam z kluseczkami.
Rosół z kaczki. Wzmacniający, jak mało co!
Gotowałam go według zasad chińskiej medycyny, którą niezwykle cenię i poważam, przez jakieś 4-5 godzin. Bardzo długo - tak, by wszystko, co dobre, przeszło do wywaru. Przepis na dobry rosół jest prosty. Nie trzeba się wcale natrudzić, by otrzymać pożywną, odżywczą i dobrą w stanach osłabienia zupę.
PRZEPIS
1. Na rosół dla 4-osobowej rodziny biorę pół kaczki. Może być mrożona, może być świeża.
2. Wkładam mięso do zimnej wody i powoli gotuję, aż do pojawienia się szumów. Niektórzy je zbierają, ja wylewam pierwszą, brudną wodę. Opłukuję garnek i znów nalewam do niego zimną wodę. Wkładam mięso i nastawiam na bardzo wolne gotowanie.
3. Mięso bez warzyw gotuję około godziny. Dopiero po tym czasie dodaję jarzyny.
4. Do rosołu dodaję 4-5 dużych marchewek, 1-2 pietruszki, pół selera, 3 przyrumienione na ogniu cebule, pora, kawałek kapusty, czasem selera naciowego. Dorzucam kilka ziaren pieprzu.
5. Rosół gotuje się powolutku, absolutnie nie może "buzować". Pyrka sobie dostojnie na małym palniku, garnek jest odkryty, ewentualnie w trakcie dolewam trochę wrzątku.
6. Pod koniec gotowania dodaję do rosołu przyprawy - trochę chili, kurkumę, koniecznie lubczyk odrobinę majeranku i tymianku, trochę bazylii. Na końcu sól i pieprz - całkiem sporo. Rosół ma rozgrzewać.
7. Po 4 godzinach mięso jest tak miękkie, że samo się rozchodzi. Wyjmuję delikatnie kaczkę, dzielę mięso. Rosół przecedzam, żeby nie skisł. Marchew zostawiam do pokrojenia - dzieci lubią słodkie, pomarańczowe talarki pływające w rosole.
8. Rosół rzecz jasna kocha natkę pietruszki albo koperek. Najsmaczniejszy jest gorący i dobrze doprawiony.
Przeczytałam w internecie, że w stanach szczególnego osłabienia organizmu można się wspierać takimi właśnie - długo gotowanymi zupami z dużą ilością marchwi. Gotuje się je nawet przez cały dzień, aż do rozgotowania marchwi. Osoby słabe i chore powinny popijać taką zupę kilka razy na dzień. Dzięki niej mają szybko wracać do zdrowia i sił.
Po dwóch dniach kuracji rosołkiem z kaczki jestem pewna, że Chińczycy mają rację. Takie zupy naprawdę wzmacniają i dodają wigoru. Smacznego!:)
sobota, 12 marca 2011
piątek, 11 marca 2011
Piękne sztućce - szukam wymarzonego wzoru...
Kiedy ostatnio byłam u znajomych J., nie mogłam nacieszyć oczu widokiem pięknych sztućców, jakie podali nam podczas poczęstunku. Platerowane srebrem ciężkie widelce ważyły w dłoniach całkiem sporo. Miały wspaniały, klasyczny, bogaty wzór i rewelacyjny połysk.
Moje sztućce ze ślubnego prezentu nie są, niestety, aż tak piękne. Poza tym jest ich mało - zaledwie sześć sztuk i to tylko podstawowe - łyżki, łyżeczki, noże i widelce. Żadnych łopatek, widelczyków itp. Szykuję się do wydania znacznej kwoty - wkrótce będzie mi potrzebny duży komplet ładnych i solidnych sztućców. Zaczęłam więc rozglądać się po sieci w poszukiwaniu wzorów.
Wczoraj weszłam na stronę sklepu oferującego nie tylko sztućce, ale i naczynia, sprzęt AGD, porcelanę i garnki. Czyli wszystko to, co pani domu mieć musi:)
Przejrzałam ich katalog z 2010 roku. Niektóre projekty naprawdę mnie urzekły. Ceny trochę mniej, ale zdaję sobie sprawę, że taki zakup to wręcz inwestycja, trzeba więc będzie zacząć odkładać...
Wszystkie zdjęcia pochodzą ze strony www.sztucce.pl
Moje sztućce ze ślubnego prezentu nie są, niestety, aż tak piękne. Poza tym jest ich mało - zaledwie sześć sztuk i to tylko podstawowe - łyżki, łyżeczki, noże i widelce. Żadnych łopatek, widelczyków itp. Szykuję się do wydania znacznej kwoty - wkrótce będzie mi potrzebny duży komplet ładnych i solidnych sztućców. Zaczęłam więc rozglądać się po sieci w poszukiwaniu wzorów.
Wczoraj weszłam na stronę sklepu oferującego nie tylko sztućce, ale i naczynia, sprzęt AGD, porcelanę i garnki. Czyli wszystko to, co pani domu mieć musi:)
Przejrzałam ich katalog z 2010 roku. Niektóre projekty naprawdę mnie urzekły. Ceny trochę mniej, ale zdaję sobie sprawę, że taki zakup to wręcz inwestycja, trzeba więc będzie zacząć odkładać...
Wszystkie zdjęcia pochodzą ze strony www.sztucce.pl
poniedziałek, 7 marca 2011
Migdały, wątróbka i seler, czyli w poszukiwaniu energii
Znów dopadła mnie infekcja. Od kilku dni byłam osłabiona, teraz organizm się poddał. Zatkany nos, drapanie w gardle, rozbicie i ból mięśni - marcowa norma.
Szukam więc w miarę lekkiego, ale odżywczego, urozmaiconego jedzenia. Czuję, że dokucza mi brak witamin, tęsknię za świeżymi owocami i warzywami. Póki co szukam tego, co w tej nieprzyjaznej dla naszego zdrowia porze, może mi pomóc.
Dziś przypomniałam sobie o wątróbce, której dość dawno nie jadłam. Niestety, w sklepie, w którym zaopatruję się w świeże mięso nie było wątróbki z indyka, a tę lubię szczególnie. Musiałam się zadowolić wątróbką kurzą.
Umyłam ją dokładnie i oczyściłam. Nie znoszę, kiedy po usmażeniu między zębami znajduję włókniste niespodzianki. Oczyszczone mięso posypałam pieprzem i gałką muszkatołową. Nie soliłam.
Na patelnię wrzuciłam pokrojoną cebulę, potem szybko dodałam do niej wątróbkę. Przykryłam patelnię i dusiłam mięso na małym ogniu. Wątróbka smaży się szybko - po 10 minutach zdjęłam pokrywkę, żeby już uduszone mięso lekko się zrumieniło. Gotowe mięso posoliłam.
Do wątróbki przygotowałam sałatkę z selera naciowego i cykorii. W poszukiwaniu energii i składników odżywczych sięgnęłam po orzechy włoskie oraz migdały. Sparzyłam je, obrałam i posiekałam na duże kawałki.
Ugotowałam ziemniaki w mundurkach.
Przygotowałam sos - olej rzepakowy + olej lniany + miód + sól + pieprz + natka pietruszki.
Wymieszałam składniki sałatki i polałam ją sosem. Na talerzu posypałam migdałami i orzechami.
Ziemniaki obrałam z łupin i polałam resztą sosu. Posypałam natką.
W tym prostym obiedzie przemyciłam sporo żelaza (wątróbka, natka pietruszki), dużo wapnia (migdały), fosfor, potas, a także zbawienne dla zdrowia nienasycone kwasy tłuszczowe.
RADA:
Choć w wielu przepisach występują prażone migdały, lepiej je tylko parzyć i obierać. Surowe są bogatym źródłem kwasów tłuszczowych. Poddane obróbce termicznej maja już w składzie kwasy trans, które są szkodliwe dla zdrowia.
Szukam więc w miarę lekkiego, ale odżywczego, urozmaiconego jedzenia. Czuję, że dokucza mi brak witamin, tęsknię za świeżymi owocami i warzywami. Póki co szukam tego, co w tej nieprzyjaznej dla naszego zdrowia porze, może mi pomóc.
Dziś przypomniałam sobie o wątróbce, której dość dawno nie jadłam. Niestety, w sklepie, w którym zaopatruję się w świeże mięso nie było wątróbki z indyka, a tę lubię szczególnie. Musiałam się zadowolić wątróbką kurzą.
Umyłam ją dokładnie i oczyściłam. Nie znoszę, kiedy po usmażeniu między zębami znajduję włókniste niespodzianki. Oczyszczone mięso posypałam pieprzem i gałką muszkatołową. Nie soliłam.
Na patelnię wrzuciłam pokrojoną cebulę, potem szybko dodałam do niej wątróbkę. Przykryłam patelnię i dusiłam mięso na małym ogniu. Wątróbka smaży się szybko - po 10 minutach zdjęłam pokrywkę, żeby już uduszone mięso lekko się zrumieniło. Gotowe mięso posoliłam.
Do wątróbki przygotowałam sałatkę z selera naciowego i cykorii. W poszukiwaniu energii i składników odżywczych sięgnęłam po orzechy włoskie oraz migdały. Sparzyłam je, obrałam i posiekałam na duże kawałki.
Ugotowałam ziemniaki w mundurkach.
Przygotowałam sos - olej rzepakowy + olej lniany + miód + sól + pieprz + natka pietruszki.
Wymieszałam składniki sałatki i polałam ją sosem. Na talerzu posypałam migdałami i orzechami.
Ziemniaki obrałam z łupin i polałam resztą sosu. Posypałam natką.
W tym prostym obiedzie przemyciłam sporo żelaza (wątróbka, natka pietruszki), dużo wapnia (migdały), fosfor, potas, a także zbawienne dla zdrowia nienasycone kwasy tłuszczowe.
RADA:
Choć w wielu przepisach występują prażone migdały, lepiej je tylko parzyć i obierać. Surowe są bogatym źródłem kwasów tłuszczowych. Poddane obróbce termicznej maja już w składzie kwasy trans, które są szkodliwe dla zdrowia.
Etykiety:
canon Power Show A495,
fotki,
foto,
gałka muszkatołowa,
mackro,
makro,
migdały,
orzechy,
seler naciowy,
szybki obiad,
wapń,
wątróbka,
zdjęcia,
źródła żelaza,
żelazo
niedziela, 6 marca 2011
Czajnik elektryczny Zelmer - recenzja
Przez nasz dom przemaszerowało wiele czajników. Z dalekiej wyprawy przywiozłam mały, zielony czajniczek z drewnianą pokrywką. Gustowny, acz totalnie niepraktyczny. Designerski, lecz chybotliwy i mały.
Przez lata gwizdały u nas stalowe czajniki, których szczerze nie znosiłam. Wodę gotuje się w takim stanowczo za długo. Zanim zaczęliśmy używać filtrów do wody czajniki non stop były zawalone kamieniem.
Potem - na próbę - kupiliśmy tani plastikowy czajnik elektryczny. Sprawdzał się, ale krótko. Jeszcze na gwarancji zepsuł się i producent wymienił nam go na nowy model. Nowy też się zepsuł, potem kolejny. W sumie ratowali nam ten czajnik chyba ze cztery razy.
W końcu poddaliśmy się w Media Markt kupiliśmy inny czajnik. Posłużył nam kilka miesięcy, ale uznaliśmy, że zapach plastiku wydobywający się z niego jest nie do zniesienia, poza tym przestraszyliśmy się, że łykamy wraz z herbatką rakotwórcze dodatki i czajnik wylądował na szafie.
Kupiliśmy Zelmera. Nie był bardzo drogi, kosztował wtedy niewiele ponad 100 złotych. Służył dzielnie przez długi czas, służyła mu filtrowana woda. Jednak grzałka w końcu i tak się spaliła. Odesłaliśmy czajnik do producenta. Dostaliśmy - w ramach gwarancji - nowy model.
I co?
Miał być niezawodny, a tymczasem... przecieka! Na dole, pod uchwytem przez cały czas są przesiąki. Po dłuższym czasie robi się tam paskudny kamień. I lepiej go nie ścierać, bo wtedy woda cieknie jeszcze zacieklej:)
Nie mam już siły reklamować kolejny raz tego czajnika. Wiem, że to słabe ogniwo w produkcji Zelmera - w internecie więcej klientów skarżyło się na to, że czajnik przecieka. Może nowsze modele już nie są wadliwe, może grzeją wodę jak szalone, a ich grzałki się nie przepalają.
Ja chyba mam pecha...
Jeśli macie do czynienia z innymi, lepszymi modelami czajnika, napiszcie.
Przez lata gwizdały u nas stalowe czajniki, których szczerze nie znosiłam. Wodę gotuje się w takim stanowczo za długo. Zanim zaczęliśmy używać filtrów do wody czajniki non stop były zawalone kamieniem.
Potem - na próbę - kupiliśmy tani plastikowy czajnik elektryczny. Sprawdzał się, ale krótko. Jeszcze na gwarancji zepsuł się i producent wymienił nam go na nowy model. Nowy też się zepsuł, potem kolejny. W sumie ratowali nam ten czajnik chyba ze cztery razy.
W końcu poddaliśmy się w Media Markt kupiliśmy inny czajnik. Posłużył nam kilka miesięcy, ale uznaliśmy, że zapach plastiku wydobywający się z niego jest nie do zniesienia, poza tym przestraszyliśmy się, że łykamy wraz z herbatką rakotwórcze dodatki i czajnik wylądował na szafie.
Kupiliśmy Zelmera. Nie był bardzo drogi, kosztował wtedy niewiele ponad 100 złotych. Służył dzielnie przez długi czas, służyła mu filtrowana woda. Jednak grzałka w końcu i tak się spaliła. Odesłaliśmy czajnik do producenta. Dostaliśmy - w ramach gwarancji - nowy model.
I co?
Miał być niezawodny, a tymczasem... przecieka! Na dole, pod uchwytem przez cały czas są przesiąki. Po dłuższym czasie robi się tam paskudny kamień. I lepiej go nie ścierać, bo wtedy woda cieknie jeszcze zacieklej:)
Nie mam już siły reklamować kolejny raz tego czajnika. Wiem, że to słabe ogniwo w produkcji Zelmera - w internecie więcej klientów skarżyło się na to, że czajnik przecieka. Może nowsze modele już nie są wadliwe, może grzeją wodę jak szalone, a ich grzałki się nie przepalają.
Ja chyba mam pecha...
Jeśli macie do czynienia z innymi, lepszymi modelami czajnika, napiszcie.
Subskrybuj:
Posty (Atom)