Gdzie się Wam najlepiej rozmyśla? Ja oddaję się refleksjom albo nad deską do prasowania, albo nad zlewozmywakiem, albo też pod prysznicem. Lejąca się woda (tudzież woda padająca kropelkami na bieliznę) działa na mój mózg relaksująco.
Myślę wtedy o sprawach mniej lub bardziej ważnych, bieżących, nabrzmiewających w danej chwili.
Dziś podczas wieczornych ablucji rozmyślałam o względności.
Zaledwie kilkanaście dni temu psioczyło się na pogodę, na brak wiosny, na szarówkę. Nagle ścisnął mróz do minus 25 stopni. Świat zamar(z)ł.
Wszyscy zamknęli się w domach. Zasłonili wszelkie możliwe dziury i dziurki, poupychali uszczelki i watę w oknach. Nastawili się na wchłanianie - ciepła, energii. Koce, kołdry, swetry, polary. Dużo jedzenia. Cisza i oczekiwanie.
Kiedy więc w ostatnich dniach mrozy zelżały, wszystkim z serc zaczęły spadać kamienie. Okna zaczęły skrzypieć, pachnący zimowy wiatr zaczął przemykać po pokojach. Odpuściło.
Dziękujemy dziś za to "ciepło", bo wszak minus 5 stopni to wielkie rozpuszczanie nas przez naturę. Jesteśmy wdzięczni, że już nie musimy spać w wełnianych swetrach, nosić gryzących rajstop i przemykać do sklepu niczym złodzieje, bo mróz ścina oddech.
Względność. Kiedy coś da ci w tyłek tak mocno, że ledwie dyszysz, gdy odpuszcza, czujesz, że złapałeś Pana Boga za nogi.
Dlatego pewnie ci, co mają mniej, częściej się cieszą i łatwiej u nich o euforię wywołaną samym faktem życia, jedzenia, wiatru, biegania po piasku i innymi prostymi rzeczami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz