czwartek, 13 października 2011

Dziś trochę powideł i poezji

Przez cały wrzesień słońce dopieszczało nas i nasze kości, nasze włosy i twarze. Dawało kojące, nie męczące ciepełko. Korzystałam z tego ciepełka świadoma, że muszę je gromadzić na zapas. Na długie zimne miesiące, które przed nami.

Z dnia na dzień zrobiło się chłodno. Powiał mocny wiatr, z drzew spadają pierwsze liście. Jeszce wiele wokół zieloności, choć klony w lesie łapią już złoty odcień.

Przed godziną nad domem przeszła krótka nawałnica. Ołowiana chmura bluznęła kłującym deszczem, wypaczone okna w kuchni zajęczały. Pod dachem zahuczało.

Jesień.

W domu ciepło. Kaloryfery od wczoraj delikatnie tulą nas do snu. Wystarczy włączyć lampę, zrobić dobrą herbatę i pobróbować jesiennych delicji. Jak śliwkowe powidła - te na zdjęciach zrobione z węgierek. Zesmażone z cukrem, ale nie na miazgę. Lubię skórki.







I jeszcze trochę poezji. Wiersz, który po raz pierwszy przeczytałam dawno temu. Analizowałam go, rozbierałam na czynniki pierwsze. Dziś tylko się nim delektuję. Jak moimi powidłami:)


Czerwone wino

Bardzo wcześnie jest jesień. Coraz wcześniej słońce
Za jezioro z ołowiu w drżące spada trzciny.
Dzień jest po to, by sennie płynęły godziny,
A wieczór, by oglądać gwiazdy spadające.

Renoir chyba w sadzie pomalował śliwy,
Tak ich skórka zielona, a brzegiem liliowa,
I wszystko tu coś znaczy, tylko brak na słowa.
Ach! jak tu odpowiedzieć, czy jestem szczęśliwy?

Jak nurek schodzi w mroki tajemniczych głębin,
Gdzie się przepych koralu bogato rozpina,
Tak ja wypijam wzrokiem czerwoność jarzębin,
Lub próbuję wargami czerwonego wina.

Jan Lechoń


Na koniec fotka mojej córki. Ona też chce mieć swój udział w powstawaniu bloga:)

Brak komentarzy: