czwartek, 12 maja 2011

Prawo jazdy kury domowej

Nie ma mnie tu, nie ma mnie nigdzie. Zawiesiłam pisaninę, bo mocno przeżywam lekcje, nie mówiąc o pierwszych jazdach samochodem po mieście...

Pierwszy dzień był dniem dziecka. Tak powiedział mój instruktor. Wróciłam naładowana pozytywną energią, przeszczęśliwa, że udało mi się pokonać strach i przejechać przez miasto, a potem pokonać podmiejską drogę. Triumfowałam.

Drugiego dnia miałam ściśnięty żołądek, mokre ręce i pustkę w głowie. Na "dzień dobry" usłyszałam: "OBUDŹ SIĘ!!!", co mnie totalnie wyprowadziło z równowagi.

Nie pamiętam trasy, którą jechałam przez pierwsze pół godziny. Przysięgam, to było szok.

Makabryczny ruch w centrum i ja nie umiejąca sobie poradzić z samochodem. Wjeżdżałam na trójce w zakręty, brałam je z 40 na liczniku. Instruktor kierował za mnie, inaczej byłoby po nas.


ehhhh



było BARDZO CIĘŻKO


Dopiero pod koniec jazdy wyluzowałam. Redukowałam do dwójki przed zakrętami, zdejmowałam nogę z gazu, nie szalałam ze sprzęgłem.

Wyszłam z auta tak zmęczona, że do końca dnia nie mogłam dojść do siebie.

Dom stanął na głowie, obiad był byle jaki, a ja dogorywałam na kocu w trawie.

W sobotę kolejna potyczka.

Ja mu pokażę!:)))))