sobota, 5 lutego 2011

Pieczeń, która nie taka miała być



Obiecuję sobie - to ostatni raz, kiedy zaufałam przepisowi z gazety. Przyrządzona przeze mnie szynka nie spełniła oczekiwań. Wyobrażałam sobie, że będzie trochę inna. Może za bardzo sugerowałam się podkręconym w Photoshopie zdjęciem :) W każdym razie nie wyszło tak idealnie, jak chciałam...

Zaczęło się od gotowania. Zamarynowaną 3 dni wcześniej szynkę (marynata: cebula, liść laurowy, ziele angielskie, sól, pieprz, cukier, olej) włożyłam do wywaru - marchew+cebula+czosnek+liść laurowy+goździki. Gotowałam to 2,5 godziny.

Po tym czasie szynkę zostawiłam do ostygnięcia. Po kolejnych 2 godzinach wysuszyłam ją papierowym ręcznikiem, włożyłam do naczynia żaroodpornego i polałam sosem: miód+musztarda+cytryna (oryginalnie miał być sok z pomarańczy).

Piekłam w odkrytym naczyniu przez 40 minut w temperaturze 200 stopni.

Na wierzchu zrobiła się fajna, słodka glazura. Mięso miękkie, lekko kruche, ale jak na mój gust trochę za suche.

Pocieszył mnie fakt, że dzieciom bardzo smakowało. Spodobał się im lekko słodki smak i to, że szynka była chuda:) Szynka krojona na cieniutkie plastry, została podana na kolację. Plus - zamiast szprycowanej chemią wędliny zaserwowałam rodzinie zdrowe, smaczne mięso bez żadnych sztucznych "dosmaczaczy".

Ja jednak wolę bardziej soczyste, tłustsze pieczenie.

Brak komentarzy: